Ostatnio wspominałam, że minęły dwa lata odkąd pojawiły się po raz pierwszy "Mgły przeszłości" Cezary Czyżewski, autor , jednak w tym roku wyszło wznowienie dzięki Wydawnictwo IX.
W związku z tym wspaniałym wydarzeniem poprosiłam Czarka o rozmowę ze mną na temat twórczości i tego skąd to wszystko się bierze. Przyznam, że jest to bardzo przemiły i otwarty człowiek, lecz jeśli chodzi o podejście do literatury - nie przegadasz go.
Zapraszam do zapoznania się z wywiadem
1. Jak zaczęła się Twoja przygoda literacka? Czy już jako nastolatek miałeś tę świadomość, że lubisz lub umiesz pisać ?
Świadomość, że umiem - nie. Świadomość, że lubię - tak. I to dosłownie od dziecka. Przede wszystkim należałem do dzieciaków, które same, z własnej chęci sięgają po książki. Czytałem dużo i to od chwili, gdy nauczyłem się składać litery. Dość powiedzieć, że w wieku dziewięciu lat buchnąłem dziadkowi z półki „Dzieła zebrane” Prusa i przeczytałem „Faraona”. Bardzo mi się podobał, bo już wtedy rodziła się we mnie fascynacja Egiptem, starożytnością i mitologiami. Oczywiście jako dziewięciolatek, zrozumiałem głównie warstwę fabularną, opowieść o młodym faraonie, otoczonym spiskami, który zostaje zamordowany na rozkaz złych kapłanów. Po wielu latach sięgnąłem po „Faraona” ponownie, tym razem w pełni doceniając bogactwo powieści.
Dlaczego zacząłem od tej historii? Ponieważ, podobnie jak inne lektury, inspirowała ona moja wyobraźnię. Od małego czułem potrzebę wymyślania opowieści, marzeń, bujania w obłokach. Pani w przedszkolu nazywała mnie kłamczuchem, ja wolę określenie „dzieckiem, kreatywnie podchodzącym do rzeczywistości”.
W szkole podstawowej zacząłem samodzielnie tworzyć pierwsze własne teksty. Oczywiście, były one pozbawione jakiejkolwiek wartości, ale były też ćwiczeniem warsztatu. W tym momencie zawsze wspominam mojego nauczyciela od polskiego, pana Ścisińskiego. Gdy jako piątoklasista odważyłem się zanieść mu mój zeszyt z „tfurczością” i poprosiłem o opinię, zachował się jak najprawdziwszy i najlepszy pedagog. Nie tylko wziął moją pisaninę i przeczytał ją, ale kilka dni później znalazł chwilę na przerwie, by porozmawiać ze mną. Pamiętam, że zeszyt popisany był na czerwono jak najgorsza klasówka, ale pan Ścisiński spokojnie omówił wszystkie słabe strony tekstu, błędy i potknięcia. Jego ocena była surowa, ale całkowicie merytoryczna i pozbawiona jakiejkolwiek złośliwości. Zakończył nasze spotkanie słowami, które pamiętam do dzisiaj: „Pisz. Pisz dalej.” I z pewnością nie chodziło mu o miejscowość na Mazurach.
Później było tego coraz więcej. Zapisywałem dziesiątki zeszytów różnymi juweniliami, głównie fantastyką, która bardzo przypadła mi do serca, zwłaszcza że pozwalała zapomnieć o nie zawsze ciepłej atmosferze rodzinnego domu. Pisanie stało się wtedy dla mnie rodzajem ucieczki od złej rzeczywistości. W jakimś sensie jest tym dla mnie do dzisiaj.
Kiedy uświadomiłem sobie, że „umiem”? Pierwszy raz, gdy wysłałem opowiadanie do „Nowej Fantastyki”, a Maciej Parowski, ówczesny redaktor naczelny „Nowej Fantastyki”, przysłał mi kartkę pocztową (wtedy nie było jeszcze internetu) z krótką uwagą „Opowiadanie na granicy druku.” To było już prawie, prawie... Poczułem, że te setki stron, zapisanych w zeszytach miały sens. Drugi raz, gdy kilka lat później Robert Szmidt, wtedy naczelny pisma „Science Fiction”, przyjął do druku opowiadanie „Pieśń Pożegnalna”. I to był mój debiut. No, a potem... poszło z górki.
2. Czy masz ulubionych polskich autorów? Jeśli tak to za co lubisz ich twórczość?
Trochę wstyd się przyznać, ale moja znajomość polskiej prozy - poza klasykami - ogranicza się głównie do fantastyki. I na tym polu moim ulubionym autorem jest Feliks W. Kres, którego „Księga Całości”, czyli cykl wszystkich powieści ze świata Szereru, została ostatnio wznowiona. Warto zapoznać się z Kresem, ponieważ moim zdaniem jest zdecydowanie lepszy od Sapkowskiego. Wielu ceni sobie u Sapka lekkość i błyskotliwość, co i ja doceniam w jego opowiadaniach, ale już nie w powieści. W mojej ocenie Sapkowski nie poradził sobie z tak długą formą. Za to proza Kresa jest inna. Spokojniejsza, za to pełniejsza, bogatsza i bardziej mroczna, a poprzez głębsze sięgnięcie w dusze bohaterów - bardziej autentyczna. I lepiej skonstruowana, biorąc pod uwagę przekrój przez fabułę poszczególnych powieści.
Na swoją obronę, jako literackiego ignoranta na polu mainstreamu, dodam że mam swojego ulubionego polskiego poetę. Jest nim Konstanty Ildefons Gałczyński. Mama czytała mi do snu jego wiersze z książeczki - nomen omen - „Na kołysce kogut złoty”, a „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte” chyba do dzisiaj umiem na pamięć. Gałczyńskiego cenię za humor, lekkość i ten charakterystyczny, liryczny dystans do rzeczywistości. Gdy w zeszłym roku byłem po raz pierwszy w leśniczówce Pranie, stojąc na wysokiej skarpie i patrząc na jezioro, czułem doskonale to, co miał w sercu Gałczyński pisząc: „Jutro popłyniemy daleko, jeszcze dalej, niż te obłoki...”
3. Czy uważasz, że książki pisze się, żeby inni je czytali, bo chcesz przesłać w nich jakaś konkretną myśl?
Książki pisze się po to, by ktoś je czytał. To jest oczywiste. Ale czy musi być w nich jakaś konkretna myśl? Wydaje mi się, że nie. Aby lepiej zrozumieć moje spojrzenie, postawmy pytanie inaczej: na czym ma zagrać treść danej powieści? Na duszy, czy na umyśle?
Jeśli autor pisze coś, co ma trafić do naszych myśli, wzbudzić refleksję nad problemem, którego być może dotychczas nie dostrzegaliśmy, to dobrze. Jeśli ma przemyślany plan i realizuje go na kartach powieści tak, że kończąc czytać ostatnie zdanie dociera do nas myśl, którą chciał przekazać, wtedy oznacza to, że pisarz zagrał na naszym umyśle. Ale co, jeśli powieść sama w sobie nie jest odkrywcza, ale czyta się ją z zapartym tchem, śledząc losy bohaterów, czując dławienie w gardle w kulminacyjnym momencie fabuły, a może i nawet łzy na policzkach przy ostatnich scenach? Czy taka książka będzie gorsza? Oczywiście, że nie. Bo poprzez nią autor gra na naszej duszy.
A co, jeśli sprawny autor zagra jednocześnie na jednym i na drugim? Co, jeśli pośród burzy emocji dotrze do nas, niczym błyskawica, myśl której nie spodziewaliśmy? Wtedy pewnie będziemy mieli do czynienia z arcydziełem, które zapamiętamy na całe życie.
4. Jakie to jest uczucie, kiedy Wydawnictwo IX postanowiło wydać wznowienie Twojej książki?
Satysfakcję. Rozmowy z Krzysztofem Bilińskim prowadziłem przynajmniej pół roku wcześniej i musze powiedzieć, że na spokojnie omawialiśmy wszystkie możliwości i warianty. Było dla mnie zrozumiałe, że wydawca potrzebuje czasu, by sobie wszystko skalkulować, zaplanować i tak dalej. Niemniej Krzysiek od samego początku podchodził życzliwie do pomysłu i gdy wreszcie spotkaliśmy się w Krakowie po raz kolejny, i gdy oznajmił mi o swojej decyzji, nie była może ona dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale na pewno przywitałem ją z radością. Tym większą, że widziałem z jakim zaangażowaniem „Dziewiątka” podchodzi do kolejnych projektów wydawniczych. Mogłem się spodziewać, że i moje powieści - pomimo tego, że jako wznowienia, nie będą miały takiej siły przebicia jak premiery - zostaną opracowanie i wydane w zadowalający sposób. I nie przeliczyłem się. Decyzję o współpracy z Wydawnictwem IX uważam za jedną z najbardziej trafionych w moim życiu. I oby tak zostało.
5. Czy masz w planach wydać jeszcze jakąś swoją książkę?
Oczywiście. I to nie jedną. W „Dziewiątce” czeka już napisana przeze mnie powieść fantasy „Ametyst”, utrzymana w klimatach marynistycznych. Jestem żeglarzem, więc to musiało się tak skończyć. W planach mam również trzeci tom historii Tadeusza Siekierskiego i Alazzy, bo jestem to winien czytelnikom, którzy tak życzliwie przyjęli pierwsze dwie części. Nie wykluczam kolejnych. Podobnie chcę kontynuować opowieść, rozpoczętą w „Ametyście” jeśli tylko przypadnie on czytelnikom do gustu. No i niedawno otrzymałem kolejną propozycję napisania czegoś, ale póki co, pozostawię to w tajemnicy.
6. Okładkę do "Mgieł przeszłości" zaprojektowałeś sam. Czy jest to oznaka typowo artystycznej duszy, która ceni wartości klasyczne?
Okładkę do „Mgieł...” zaprojektowała moja znajoma, Ewa Grajnert-Hałupka. Okładkę do „Alazzy” opracowałem samodzielnie. Niemniej wybór zdjęcia do drugiego tomu, przedstawiający - niestety już nieistniejący - łuk kolumnady w Palmyrze, należał do mnie. Przede wszystkim z tego powodu, że fabuła „Mgieł...” krąży częściowo właśnie pośród ruin tego, co było kiedyś, a zostało zasypane piaskami czasu i zapomnienia.
Czy mam artystyczną duszę? A czym jest artystyczna dusza? Druidzi nauczali, że każdy w nas ma ten pierwiastek wrażliwości, iskry bogów, który sprawia że jesteśmy zdolni do odbioru sztuki, w takiej, czy innej postaci. Być może część ludzi wykorzystuje tę iskrę nie tylko po to, by odbierać piękno sztuki, ale także by tworzyć je dla innych. Mam nadzieję, że ja również, poprzez historie opowiadane w moich książkach, zaliczam się do nich.
Wartości klasyczne? Jak najbardziej, tak samo jak wartości, które przyniosło nam średniowiecze. W końcu nie bez powodu fascynuje mnie epoka, trwająca niemalże tysiąc lat, która była o wiele bardziej różnorodna i niejednolita, niż to, co o niej mówi się w szkołach. Uważam się za humanistę. Czyli człowieka który jest wiecznie ciekawy świata. I człowieka, będącego tego świata nierozerwalną częścią.
Cezary - dziękuję za poświęcony mi czas i za miłą rozmowę. Mam nadzieję, że nie jest to nasza ostatnia rozmowa A Tobie życzę powodzenia!
Comments