Siemanko Hawryłowicze!
Ostatnio dzięki Wydawnictwu IX trafiła w moje ręce książka autora z którym miałam już styczność podczas współpracy z innym wydawnictwem. Pod koniec października na półkach księgarń pojawiła się powieść Sci-fi w wykonaniu autora, który jest znany z niekonwencjonalnych rozwiązań. Jest nim Istvan Vizvary. Chodząca encyklopedia i autor, który potrafi oczarować pomysłem i wciągnąć czytelnika w całkiem niezłą zabawę i nie piszę tu o tym, że pisze z przekąsem, lecz kiedy już masz ułożony w głowie pewien schemat, co może dalej się stać, on jako Twórca w jednej chwili burzy wszystko i okazuje się, że to co do tej pory myślałeś jest zwykłą ułudą. Ale o tym troszkę później.
Zacznijmy od fabuły, której nie będę chciała za bardzo spojlerować, jednak Was zachęcić nakreślając to, czego można się spodziewać. Przelećmy w czasie o prawie 50 lat. Mamy rok 2069. Pełna automatyzacja, egzokortyzony, egzoszkielety, sztuczna inteligencja. Na dzień dobry poznajemy naszego głównego bohatera, który okazuje się być dość młodym mężczyzną o imieniu Dawid. W trakcie splotu pewnych niezbyt przychylnych zdarzeń traci twarz, która z czasem zaczyna być mu rekonstruowana.
Bohater zostaje oddelegowany na statek ESS “Steropes”, gdzie z dwójką pomocników lecą w okolice Saturna zbadać oceany jego księżyców, ale także podjąć badania starej stacji kosmicznej. Cała podróż i to co podczas badań odkryją badacze stanie się jedną wielka podstawą to zastanawiania się czy technologia otaczającą ich nie sprawia im psikusa i nie miesza w głowie. Jednak to czego ostatecznie będą świadkiem wprowadzi w osłupienie nawet najbardziej pewnego fabuły czytelnika. Ale sam się przekonaj i przeczytaj.
Czy książka mi się podobała?
Zacznę od szybkiego nawiązania do tego, że autor w ciągu ostatnich 5 lat zrobił ogromny progress. Pamiętam jego powieść “Vivo”, którą czytałam właśnie mniej więcej jakieś 5 lat temu i wtedy twórczość Vizvarego mnie wciągnęła. Jednak to, co dostałam teraz to jest kwintesencja kunsztu autora.
Istvan pisze bardzo prostym językiem o dość ważnych kwestiach. I nie ubiera tutaj nie wiadomo jak wymyślnych naukowych nazw. Książka ta jest bardzo przyjemna w odbiorze ze względu właśnie na tę prostotę i sposób kreacji bohaterów, którzy są tacy jak my. Na ten przykład największą wadą głównego bohatera jest to, że mówi o większości rzeczy z przekąsem i najnormalniej w świecie ze wszystkich i wszystkiego sobie żartuje nie przebierajac w czynach i słowach. Ten stan się później udziela jego współtowarzyszom. Jednak mi jako prostemu czytelnikowi, który nie Zagłębia się w materię fizyczne, matematyczne i religijne bardzo miło odbierało się tę książkę.
Jeśli chcecie jakiejkolwiek podpowiedzi jeszcze na temat “Listów…” to znajdźcie sobie znaczenie tytułu i przyjrzyjcie się na pięknie wykonaną okładkę przez Joasię Halerzy, która jest mistrzynią w swoim fachu i dość dosłownie ukazuje rzeczywistość. Oczywiście jeszcze, żeby bardziej Was podkręcić znajdują się wątki rosyjskie w powieści i jeśli kojarzycie film “Superdeep” Arsenya Syuhina też są podobne motywy jak z tego filmu, ale to tylko moja luźna interpretacja i nie mam pewności, czy autor miał na uwadze to.
Podsumowując - książka, która ma coś ponad 350 stron przeczytałam w trochę dłużej niż 2 godziny, tak więc warto, bo wciąga!
I oczywiście dziękuję Krzyśkowi i całemu Wydawnictwu IX za zaufanie i to, że złapali mnie za to co trzeba, żeby wyciągnąć mnie z tego dołka 💪
Udanej soboty!
Komentarze